niedziela, 18 listopada 2012

3.

Każda dieta ma swoje słabe i mocne momenty.
Zdecydowanie uważam, że najgorszy jest pierwszy dzień. Zwykłam już mawiać, że dzisiaj jest mój pierwszy dzień na diecie- tak mi się podoba, że jutro chyba znowu będzie pierwszy.

Co najczęśćiej przeszkadza mi w diecie?
1. Wieczory. 
Zawsze wieczorem dostaję napadów głodu! Nie jestem w stanei tego ogarnąć. Być może mój organizm sam stara się sobie zapewnić ilość kalorii, której mu nie dostarczyłam? To moja najgorsza zmora.

2. Brak akceptacji błędów
Ok, poszłam na imprezę i wypiłam kilka piw- puste kalorie. Zjadłąm tabliczkę czekolady. Najadłam się na wieczór do nieprzytomności. Te wszystkie rzeczy są megaprzeszkadzające w diecie, ale co z tego?

Stało się, nie odstanie się. Przecież nie zwrócę czekolady ani połowy zawartości lodówki. A często po "grzeszku" lub "GRZEEEEEEEEECHU" błędnie myślimy: e, i tak już złałam dietę, to nie ma sensu.
E, i tak nie ćwiczyłam wczoraj, to po co będę ćwiczyć dzisiaj, i tak będę gruba, bo przecież ciągle się lenię lub obżeram.


3. Kpiny ze strony innych
Zwłaszcza rodziny: "E, tyle razy się już odchudzałaś, do której isę dzisiaj odchudzasz, do czternastej?"
"O, dużo jedzenia w lodówce, ale spokojnie, Magda dzisiaj wróciła ze studiów, po weekendzie wszystko wróci do normy"
Przykre jest to, że najbliżsi zamiast nas wspierać sami spychają nas z tej właściwej drogi. Ja doświadczam tego w domu często. Nic na to nie poradzę. Jedyne co mogę robić to zacisnąć pięści i próbować.

4. Zabiegany tryb życia
Studiuję dwa kierunki. Często- gęsto nie ma mnie w domu od rana do nocy. Często mam problem- co zabrać do jedzenia na uczelnie? Staram się by nie były to bułki z kiełbą, tylko coś bardziej zróżnicowanego. Niejednokrotnie jednak zasypiam na uczelnię i po prostu nie mam czasu teog przygotować. Wtedy po powrocie z uczelni zapycham się znowu.


5. Studenckie fundusze
Mówcie co chcecie- zdrowy tryb życia, jest kuriozalnie drogi. No bo ładwiej jest kupić chleb pszenny i pasztet i jeść kanapki 5 razy dziennie niż kupić trochę warzyw, mięso, odżywiać się bez chleba- taka prawda..
Niby można ćwiczyć przed telewizorem, niby można uprawać nordic walking, biegać, ale nic tak nie motywuje jak karnet, który trzeba wykorzystać. Do tego, jeśli ktoś ma słabe stawy, to bardzo chciałby chodzić na basen, a to wszystko kosztuje.
Jestem cały czas na utrzymaniu rodziców- nie jestem w stanie z tych środków wygospodarować tyle, żeby przeznaczyć te pieniądze na takie rzeczy.


Dobra, to na bank wszystko są ważne powody, ale nie wystarczające, żeby mnie przekonać do zrezygnowania. Ostatnie kilka dni znowu upadłam, mało tego, przed chwilą nażarłam się niczym świnia, więc może te powody są objawem moich wyrzutów sumienia.

Chcę być szczupła dla siebie, dla swojego zdrowia, bo siadają mi kolana, kostki, kręgosłup, biodra. 
Chcę być szczupła dla siebie, by w końcu znalazł się ktoś, kto mnie pokocha, czuję, że moje ciało jest tą rzeczą, która często odrzuca facetów ode mnie i każe im patrzeć na mnie jak na wspaniałą koleżankę, ale nigdy dziewczynę, w której można się zakochać.
Chcę być szczupła dla siebie, by móc w końcu ubierać się tak jak chcę, móc w ten sposób wyrazić trochę siebie.



Dlatego.
1. Będę jadła obfitsze śniadanie, żeby nie obiadać się wieczorami
2. Jeśli zdarzy mi się mała niekonsekwencja, na pewną ją zaakceptuję, ale postaram się, żeby się nie powtórzyła
3. Zatkam uszy na najbliższe pół roku
4. Czerpię mnóstwo inspiracji z innych Waszych blogów odnośnie lunchboxów, postaram się, aby życie w biegu nie było życiem bezwartościowego jedzenia.
5. Od grudnia będę lepiej gospodarować pieniędzmi- już nawet mam pomysł, muszę tylko poczekać do grudnia, bo na chwilę obecną mam 2 zł w portfelu do końca miesiąca...



Nie można się łatwo poddawać. Idę planować swoją dietę na najbliższy miesiąc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz